czwartek, 12 lutego 2009

"Na co to idzie?"

- jak ujął to niegdyś niedościgniony komentator wszelakich procesów ogólno-modernizacyjnych, Kaziuk Bartoszko (tak, ten z "Konopielki" Edwarda Redlińskiego". A więc, powtórzmy, na co to idzie?... Oglądałem niedawno Tomasza Lisa Na Żywo w starciu z Jarosławem Kaczyńskim. Lis w starciu z Kaczorem poległ. Na co to idzie? Jeden z najlepszych dziennikarzy przyszedł do studia kompletnie nie przygotowany, ze stosem demagogicznych chwytów pod pachą, co ja gadam, żeby choć ze stosem! Wyjął na wierzch zarzuty tak słabiutkie, wrócił do ZOMO, co stało tam, gdzie ten i ów pamięta, a wraz z nim do całego tego tałatajstwa, co to już dawno za nami (a w dobie hiperplastycznej rzeczywistości medialnej nie dość że dawno, to jeszcze pewnie nieprawda).
Nudne to było. I na maksa przewidywalne. Ale to naprawdę na maksa. Z jednym zastrzeżeniem. Jarek zrobił wrażenie bardzo spokojnego, kompetentnego, wyważonego i przede wszystkim - ponad tym wszystkim. Zostawił Lisa gdzieś tam w krzakach na dole, opanował świetny body-language i nie dał się wyprowadzić ani na chwilę z równowagi. Spójny. Naprawdę wyglądał, jakby wierzył w to co mówił. Czy miał w tym wszystkim rację - nie będę się wypowiadał, bo to nie miejsce po temu. Chodzi o nędzę, jaką przedstawił dziennikarz. Nastawiony na zupełnie niemerytoryczne mordobicie, do jakiego zdążył już swych widzów przyzwyczaić prawdopodobnie trochę się zdziwił obrotem spraw. A i ja - przyznam - byłem zaskoczony poziomem rozmowy 1:1. Nie zagłębiam się zbytnio w politykę i nie zamierzam. Ale widząc, co z dyskursem okołopolitycznym robią dziennikarze, nie chce mi się już totalnie. Gdzie ten Lis, co to go pamiętam z naprawdę dobrej, książkowej również, publicystyki? Smutne to. Na co to idzie?

Brak komentarzy: