niedziela, 12 kwietnia 2009

Z innej beczki. Całkiem innej.

A zatem, dziś o czym innym.
Mamy świąteczny czas, na stole pisanki, po ulicach buszują zające, gdzieniegdzie panoszą się kurczaki. Słowem, czas jak każdy inny, żeby posłuchać ponadczasowej muzyki. Wiele jest takich kawałków, o których mógłbym powiedzieć, że w moim odczuciu stanowią prawdziwe arcydzieło. Ale arcydzieł takich, że jakimś sposobem zapamięta je cały wszechświat, jakaś taka mądrość zupełnie niezależna od człowieka, duch dziejów, alfa i omega, że jak za ileś tam tysiącleci ludzi już nie będzie, to takie dzieło będzie trwać dalej, jakimś zrządzeniem czasoprzestrzeni - a więc arcydzieł takich, jak rzekłem, jest już znacznie mniej. Do takich dzieł zaliczam np. toccatę dorycką d-moll Bacha. Zobaczycie, ludzi nie będzie, a kosmos będzie sobie to jeszcze długo nucił.
Ale ostatnio nawet moja ukochana toccata dorycka poszła w niedługą co prawda, ale jednak odstawkę.

Miałem ten utwór wcześniej, ale z takimi kawałkami bywa jak z mantrą. Jak się długo tego słucha, długo i parokrotnie, umysł wbija się na zupełnie inny lewel i doświadcza czegoś niecodziennego, nieopisanego. Utwór długi jak na nasze pop standardy niebywale, bo ponad ośmiominutowy.
Powiem tak.
1) Na last.fm powstała specjalna grupa wielbicieli.
2) Każdy z nich opowiada o nim niestworzone rzeczy. Że to już nie "song" tylko "feeling".
3) Ludzie dzielą się nawet między sobą metodami słuchania. Na leżąco, w ciemności, na plaży, pod gwiazdami. Generalnie ma być ciemno i cicho. I samotnie.
4) Utwór zupełnie się nie nudzi, choć główny temat nie składa się więcej niż z 5 nut (co prawda "do nieba to piekła" Blue Cafe składa się z czterech, ale to inna historia).
5) Słuchacze doświadczają metafizycznych przeżyć - po odsłuchaniu dotykają wciąż tematów ponadczasowych, filozoficznych, ocierając się o wątki egzystencjalne, ba, apokaliptyczne (np. twierdzą, że ten kawałek to temat, dla którego tłem byłby ostatni człowiek na ziemi wpatrujący się w zagładę słońca - supernową). Poza tym przypomina im się nierzadko całe życie, płaczą na potęgę...
6) Chris Clark, świetny elektroniczny instrumentalista twierdzi, że utwór ten winien być rozpatrzony jako kandydat na 8 cud świata. I ma w tym cholernie dużo racji.
I TAK DALEJ
Nie wiem, czy mamy do czynienia z jakim neuro-muzycznym-programowaniem, czy jeszcze inną manipulacją. Wiem jedno - jestem totalnie uzależniony.
Panie panowie, Autechre i VLetrmx21. Wysokich lotów życzę.

wtorek, 7 kwietnia 2009

Wyłom w murze i zło w okienku, czyli polska batalia o wolny rynek

Państwo to ja – mawiał król Ludwik. Jednak postawiony pomiędzy sektorem MSP, fiskusem, ZUS-em i biurokracją struchlałby i mówił mediom to samo, co polscy politycy: Państwo to nie ja! Państwo to urzędnicy!
Mówi się, że żyjemy w gospodarce wolnorynkowej. Ale mówi się i inaczej. Mówi się, że gospodarką wolnorynkową Polska była i być przestała. Kiedy to było? Tuż po upadku Muru Berlińskiego, w pierwszej połowie lat 90-tych. Wtedy to, jeśli przypomnieć sobie nawet treści popkultury, przeżywaliśmy intensywne zachłystywanie się wolnością gospodarczą. Ideałem Polaka stał się wówczas prywaciarz, przedstawiciel small-biznesu, a czasem nawet biznesu nieco większego. Nawet poczciwy fajtłapa Stefan Karwowski, legendarny „40-latek 20 lat później” parał się zakładaniem własnej spółki i rozkręcaniem biznesu, a jego koledzy po fachu urządzali pizzerie, intensywnie inwestowali lub handlowali tym i owym.
Wtedy też dominowało przekonanie, że by założyć firmę wystarczy sam pomysł. Potem w delikatne relacje łączące rynek z przedsiębiorcą władowało się państwo. Zdecydowano, że zbyt proste procedury obowiązkowo należy uściślić (utrudnić), że samowolę biznesmenów należy ukrócić zakładając specjalne ciała trudniące się niespodziewanymi inspekcjami i w ogóle całą tę wolność uregulować. Skutkiem czego po pierwsze: wolnorynkowe ideały są dziś niczym więcej jak tylko ideałami; po drugie zaś – dzisiejsze stereotypy i przekonania na temat startowania z własną firmą są już zupełnie inne: kierat i mordęga, na spotkanie z którymi warto wyposażyć się w mosiężne siedzenie i anielską cierpliwość do wypełniania druczków i grzecznego odpowiadania na wszystkie pytania urzędników-łaskawców.
Zainteresowani? Zapraszam do przeczytania całego artykułu w numerze specjalnym "Przeglądu Finansowego Bankier.pl"