wtorek, 7 kwietnia 2009

Wyłom w murze i zło w okienku, czyli polska batalia o wolny rynek

Państwo to ja – mawiał król Ludwik. Jednak postawiony pomiędzy sektorem MSP, fiskusem, ZUS-em i biurokracją struchlałby i mówił mediom to samo, co polscy politycy: Państwo to nie ja! Państwo to urzędnicy!
Mówi się, że żyjemy w gospodarce wolnorynkowej. Ale mówi się i inaczej. Mówi się, że gospodarką wolnorynkową Polska była i być przestała. Kiedy to było? Tuż po upadku Muru Berlińskiego, w pierwszej połowie lat 90-tych. Wtedy to, jeśli przypomnieć sobie nawet treści popkultury, przeżywaliśmy intensywne zachłystywanie się wolnością gospodarczą. Ideałem Polaka stał się wówczas prywaciarz, przedstawiciel small-biznesu, a czasem nawet biznesu nieco większego. Nawet poczciwy fajtłapa Stefan Karwowski, legendarny „40-latek 20 lat później” parał się zakładaniem własnej spółki i rozkręcaniem biznesu, a jego koledzy po fachu urządzali pizzerie, intensywnie inwestowali lub handlowali tym i owym.
Wtedy też dominowało przekonanie, że by założyć firmę wystarczy sam pomysł. Potem w delikatne relacje łączące rynek z przedsiębiorcą władowało się państwo. Zdecydowano, że zbyt proste procedury obowiązkowo należy uściślić (utrudnić), że samowolę biznesmenów należy ukrócić zakładając specjalne ciała trudniące się niespodziewanymi inspekcjami i w ogóle całą tę wolność uregulować. Skutkiem czego po pierwsze: wolnorynkowe ideały są dziś niczym więcej jak tylko ideałami; po drugie zaś – dzisiejsze stereotypy i przekonania na temat startowania z własną firmą są już zupełnie inne: kierat i mordęga, na spotkanie z którymi warto wyposażyć się w mosiężne siedzenie i anielską cierpliwość do wypełniania druczków i grzecznego odpowiadania na wszystkie pytania urzędników-łaskawców.
Zainteresowani? Zapraszam do przeczytania całego artykułu w numerze specjalnym "Przeglądu Finansowego Bankier.pl"

Brak komentarzy: