sobota, 22 listopada 2008

Internet ogoopia?

Niedawno miałem okazję przeczytać wynurzenia dziennikarzy "Gazety Wyborczej" na temat tez Andrew Keena. To ten od od "Kultu amatora", fenomenalnej książki na temat wpływu technologii na nasze zdolności poznawcze, sposoby myślenia o rzeczywistości i niszczeniu kultury. Cóż, niestety, mam wrażenie, że dziennikarze w osobach m.in. pani Marty Klimowicz, Mirosława Filiciaka i in. ni w ząb nie zrozumieli tez Keena, a przynajmniej nic nie wskazuje na to, by sens tych tez stał się dla nich w jakiś sposób przejrzysty. Świadectwem tego niech będą te oto akapity. Keen być może nie jest mesjaszem cyberprzestrzeni, ale czytając prace (pod linkiem ciekawe pozycje książkowe - polecam!) Postmana, McLuhana, Sartoriego, Toeplitza, Bobryka, Barbera, Rifkina i in. jego wynurzenia nie są pozbawione sensu i wpisują się w dłuższą tradycję krytyczną. Uczeni ci przekonują, że sposoby, w jakie ludzie korzystają z internetu i w ogóle mediów współczesnych w bardzo istotny sposób zmieniają - by nie powiedzieć - upośledzają nasze rozumienie przekazu medialnego. Kluczowe znaczenie wydaje się mieć tu głównie prędkość przekazu informacji oraz bezwględne kryterium, jakim jest jej wartość rynkowa. Informacja musi nie tylko mówić o czymś ciekawym, musi się opłacać. Uczeni ci zapisali tysiące stron punkt po punkcie obnażając prawidła, według których forma komunikatu może wpływać na jego treść ("medium is a message", pamięta to ktoś?!). Krytycy Keena, w tym pani Marta Klimowicz, twierdzą, że przecie internet uczy nas poruszania się w informacyjnym gąszczu, lewitowania na tylu płaszczyznach, och, jeszcze krok i jesteśmy prawdziwym omnibusem cyberprzestrzeni, oddajcie pokłon, maluczcy! Pomijają niestety fakt brutalnego odzierania informacji z szerszego kontektu. Czym jest news na dwa akapity wobec porządnego artykułu? Czym jest link wobec rzeczowej definicji? Wiedza dzisiejszego pokolenia przypomina tele-sieczkę bez żadnego zakorzenienia. Jest to zbiór pseudo-informacji, bez żadnych wzajemnych zależności. To jak zależność między inteligencją a mądrością. Tezy Keena i jemu podobnych zmierzają w tę stronę: choć wiemy coraz więcej, jest to wiedza pozorna, w gruncie rzeczy nie wiemy prawie nic. Mnożą się dyletanci, pseudo-artyści i fałszywi eksperci, których wynurzenia warte są w gruncie rzeczy funta kłaków. Głupota była zawsze i wszędzie - tu Klimowicz ma rację. Ale! I tutaj rację ma bezapelacyjnie Keen i in., jeszcze nigdy głupota nie była tak zorganizowana. Wcześniej prosty ciemny chłop snuł bujdy na własny rachunek. Dziś może je uploadować i zgarnąć od reszty dyletantów nic niewarte opinie. Głupota jest dziś zorganizowana i usieciowiona. Ignoranci z miast i wsi, międzykontynentalna intelektualna (hmmm... nie śmietanka, może więc...) maślanka wymienia między sobą terabajty idiotyzmów i para-przemyśleń. I z tą siłą niestety liczyć się trzeba, jeśli chce się zaistnieć na rynku. To istota tzw. Web 2.0. Smutne to trochę. Smutne, że ci, którzy krytykują Keena wyrywają jego, jakże celne i ironiczne, spostrzeżenia z kontekstu, a zatem robią to, przed czym Keen próbuje nas ostrzec w pierwszej kolejności i to nie a propos - gdzie tam - swoich książek. A propos komunikowania się w ogóle! Życzę miłego oglądania cowieczornych wiadomości, a w nich obok planów ratunkowych dla światowej gospodarki, newsów o wybuchu gazu w piwnicy w Wąchocku, corocznym zjeździe sobowtórów, rakietowym plecaku i gwoździach w eklerku. Jaka miła, rzeczowa, nieogłupiające sieczka.

1 komentarz:

Karolina Zarębska pisze...

Wszystko zależy od tego do czego wykorzystujemy internet i jeżeli jest on np. narzędziem do robienia zakupów to myślę, że całość działa idealnie. Tym bardziej zobacz na to, ile osób korzysta z rynku e-commerce i cały czas jest on rozwijany. Jeśli natomiast mamy przeglądać głupoty t faktycznie może to być nierozwojowe.