czwartek, 19 marca 2009

Kono łelkam tu

Panie i panowie, nadchodzi! Imć Kononowicz, znany nam wszystkim z brawurowej kampanii i jeszcze bardziej brawurowej przegranej, szykuje mocny return. Chodzą słuchy że ma kandydować na europosła, bo "wszędzie się dzieje się i nic się nie dzieje się". Szanse są ciut większe, bo Kono i jego partia zostali wchłonięci przez daleko poważniejsze struktury, reprezentujące interesy nie tylko białostockie, ale - uwaga! - słowiańskie. Może to i dobrze, bo Kono czasy Piasta Kołodzieja przywołuje w mej pamięci jak mało który polityk, zwłaszcza że malowniczo zajeżdża melodyjnym, kresowym akcentem. Interesuje mnie jedno. Czy Kono zaprzeczy twardym prawidłom dotyczących medialnych meteorów. Czemu meteorów? Wiadomo - bo pojawiają się, trach! i nie ma. Pojawienie się może być spektakularne jak upadek meteorytu tunguskiego. Ale prawidła ruchu meteorów są niezachwiane: każdy ma mniejsze i większe prawdopodobieństwo, że spadnie na Ziemię. Ale żaden nie walnie w nas dwa razy. I prawo to stosuje się również do zjawisk medialnych. Taka Rutowicz, Lepper, Tymiński, a teraz również Kono - czasy świetności mają chyba za sobą. Pojawili się, narobili szumu, wywołali parę skandali, ale po jakimś czasie cisza... (Rutowicz stara się wybić ponownie i spaść na nas powtórnie, ale grawitacja chyba jednak bierze górę). Skoro jesteśmy przy takiej zgoła astronomicznej metaforze, niech mi wolno będzie zauważyć, że o ile medialne meteory - błysk, trach, nie ma - to zjawisko stosunkowo częste, różniące się tylko siłą rażenia (tak samo jak z meteorami: jest sobie kamyk który pierdyknie komuś w samochód, a i jest sobie bomba, którą los detonuje nad Jukatanem jakieś 65 milionów lat temu), tak czymś niesłychanie rzadkim wydają się być medialne komety.
Ale zanim do nich dojdziemy, może postarajmy się sklecić naprędce inne elementy tej pop-astronomicznej układanki. Gwiazdy - wiadomo, świecą mocno, długo i są odległe. Tym samym stanowią całkowite przeciwieństwo meteorytów, czyli klasycznych celebrytów, które świecą krótko (a jak ktoś ma szczęście, to taka bryłka spaść mu może pod nogi nawet na imprezie w remizie).
Są też planety, czyli ciała może mało świecące, ale za to stale obecne. Może nie lądują na pierwszych stronach magazynów, ale każdy wie, że istnieją.
Ciekawszy przykład to medialne kratery. Czyli rezultaty gwałtownych eksplozji wielkich meteorytów. Taki krater to na przykład Kapitan Kloss. Kiedyś tam spadł i więcej już z Bogu ducha winnego Mikulskiego wykrzesać się nie dało. W pamięci pozostanie jako aktor jednej roli, której niegdysiejszy blask zamienił się w dym nad pogorzeliskiem.
Są w końcu czarne dziury, ciała, z którymi interakcja grozi wpadnięciu do środka i totalną anihilacją. W astronomii czarną dziurą ma szansę stać się tylko odpowienio masywna gwiazda. Medialną czarną dziurą staje się na naszych oczach Kazimierz Marcinkiewicz. Kiedyś była to gwiazda jak ta lala. Od czasu kiedy inna lala znalazła się u jego boku, zapadł się pod ciężarem swej sławy i rozpoznawalności, otrzymał łatkę faceta z kryzysem wieku średniego, a jego Nemezis, tfu, Isabel, stała się synonimem siary i żenady. Skutek? Każdy, jak z otoczenia czarnej dziury, stara się zwiać ile sił w nogach. Inaczej do końca może być kojarzony z Kaziem, Izą i niepoważną telenowelą. Z jakiej on był partii? PiS? PO? Ja już nie pamiętam a i nikt się do niego nie przyznaje. Każdy stamtąd zwiewa zanim zła sława go wessie i pogrzebie szansę na reelekcję na amen.
Mamy w końcu komety. Kometa to kawał brudnego lodu, który lata sobie tam i z powrotem, wracając co ileś tam dekad i przykuwając uwagę ludzkości. Trudno mi sobie takie komety przypomnieć. Celebryci, którzy jaśnieli kilkanaście lat temu i teraz przeżywają równie intensywny comeback... Mamy może próby reanimacji jakichś projektów, ale po krótkim czasie zwykle okazują się one kolejnym nieudanym podskokiem po upadku meteorytu, ewentualnie skazanym na przegraną zapalaniem dawnej gwiazdy. Queen z nowym Freddiem? Reaktywacja Take That? Bee Gees? Już chyba bardziej KombII. Czy Kono będzie kometą?

Brak komentarzy: