niedziela, 15 marca 2009

Małpa z ADHD

Skoro już ciągniemy wątek ostatnich produkcji filmowych, nie mogę nie napisać o "Happy go lucky". Żeby było jasne, film nie jest zły. Nawet aktorstwo nie jest złe. Złe są recenzje na jego temat. A są złe, bo są dobre. Tzn. nie dlatego, że zachwalają warsztat. Dlatego, że zachwycają się historią, bohaterką i klimatem. Przybliżmy nieco materię. Film opowiada o perypetiach etatowej idiotki. Jest ona już grubo po trzydziestce, nie ma faceta (przytyk to nie jest, ale miejmy z tyłu głowy krzywą dzwonową i świadomość, że jest to mimo wszystko jednostka niestatystyczna, na ewolucyjnym rynku matrymonialnym jednak częściej niż rzadziej wysyłająca sygnał: coś ze mną nie tak!), poza tym ubiera się, je, porusza po mieście, mówi itp. na chybił-trafił, jest totalną fleją z bałaganem nie tylko w pokoju, ale i w życiu, otacza się za to armią maskotek i innych person jej pokroju, jest totalnie zdziecinniała, nie rozumie po ludzku, z jej ust w świat biegną same truizmy, wnerwiające pseudo-inteligenckie wynurzenia o świecie i ludziach (a także wynurzenia pseudo-feministyczne, o facetach tym razem) z każdej strony okraszane rżeniem mającym przypominać ludzki śmiech, no, jednym słowem kretynka z ADHD. Trzeba to zobaczyć żeby zrozumieć. Jestem pewien, że przez takich jak ona planeta Ziemia wciąż nie jest i jeszcze długo nie będzie członkiem Wspólnoty Intergalaktycznej.
...Otóż ukazane są perypetie tej pani. Kretynka z ADHD robi prawko. Kretynka z ADHD poznaje faceta. Kretynka z ADHD urządza pidżama party. Kretynka z ADHD zwycięża. A jak zwycięża? A w taki sposób, że poznanego faceta udaje jej się jakimś cudem zatrzymać, że doprowadza do załamania nerwowego instruktora od prawka, że jeszcze jakimś cudem rozkochuje go w sobie (mamy już dwóch smutnych ludzi lecących na tę pokrakę!) i przy okazji wydobyć na światło dzienne wszystkie jego lęki, że ujawnia sprawę bitego chłopca - jej podopiecznego w szkole (dacie wiarę że kretynka z ADHD dostała robotę w edukacji, mało tego, okazuje się współczesną wersją Korczaka! Paradne!), no w ogóle jest istotą ze wszech miar godną naśladowania, bo jest wspaniałą optymistką i znawczynią dusz ludzkich. Brednie. Jest tylko kretynką z ADHD, nieprzeciętnie wulgarną na dodatek. Reprezentuje to wszystko, co na myśli ma taki Barber, Rifkin, Riesman, Postman, czy Sartori pisząc o ogólnym idioceniu, samotnych, bezmyślnych i zewnątrzsterownych tłumach itd. Jest znakiem czasu. Tak. A wiecie dlaczego? Bo recenzje - jak wspomniałem - oglądaczy są pozytywne. Ten chodzący, klekocząco-rżący jarmark z sianem pod kopułą chwalony jest za pogodę ducha, za prostotę, "odrobinę" dziecka... Rozczulające to, pogodne, wzruszające... Tak warto żyć! Dobra, bo się denerwuję.
Powiem tak.
Ten film ochrzczono mianem "komedii romantycznej" (choć moim zdaniem jest to bardziej kino moralnego niepokoju), a bohaterkę mianem "kolejnej Amelii". Choć "Amelia" nie należy do moich ulubionych filmów, będę jej bronić. Bo nie można zrównywać prostactwa z prostotą, nie można stawiać znaku równości pomiędzy głupotą a prostolinijnością, bo nie można zrównywać chamstwa ze szczerością i bezpośredniością, niedorozwoju z "odrobiną dziecka", ADHD z optymizmem, burdelu z twórczym nieładem, wulgarności ze stanowczością. Nie wolno! K...!!!
Ale ogólnie film jest ciekawy, nawet niezłe aktorstwo (i niezłe poświęcenie, bo po takiej roli to chyba trzeba się leczyć). Żałowałem że się skończył. Ale tylko z jednego powodu. Że tej małpy nie trafił meteoryt.

Brak komentarzy: