niedziela, 8 marca 2009

Zespół Marcinkiewicza

Tu nie ma winnych. Medialna burza wokół Marcinkiewicza wcale nie musiała być podsycana. Ona zrobiła się sama. Bo tacy są ludzie i takie są media.
Ten facet miał po prostu pecha: był i jest osobą publiczną. To wszystko. Śledząc tę nawałnicę doniesień, która rozpętała się zarówno w szanowanych mediach jak i siódmo-ligowych szmatławcach trudno się nie zastanawiać co tak naprawdę stało się jej powodem. Pośród rzesz komentatorów wyraźnie zaznaczyły się dwa obozy. Pierwszy z nich to oburzeni moralizatorzy, względnie zniesmaczeni złośliwcy. Wrzucić ich do jednego wora można bez mrugnięcia okiem z tego względu, ze ich reakcje są identyczne – krytyka postawy Marcinkiewicza (ojciec, mąż, ba, premier! Jak to tak?!) i wieszanie psów na wybrance jego serca. Drugi obszar to nieco stonowana – i zdecydowanie mniejsza – grupa, która widzi w nim ofiarę ciekawości mediów. Do owej grupy zalicza się rzecz jasna rzeczony eks-polityk wraz z narzeczoną. Obie grupy się mylą, prawda nie leży nawet pośrodku. Stało się tak, jak się stało, bo inaczej być nie mogło. Kazimierz i Iza nie schodzą z pierwszych stron tabloidów i portali bo nie było innego wyjścia. Takie mamy czasy i tacy są ludzie. To dwa czynniki o zupełnie różnej naturze, które, kiedy już wezmą się za bary – dają efekty w postaci podobnym kuriozów. Marcinkiewicz to mimowolna ofiara tych mechanizmów, przemożnych trybów, które jego historię wessały i przemieliły jak bezwolne mięso armatnie. Media i ludzka natura to przyczyny tego bałaganu. Zacznijmy od tej drugiej.
Czym jest zespół Marcinkiewicza?
Nie, to nie sztab piarowców, doradców czy innych podwładnych. To raczej propozycja nazwy dla zjawiska medialnego. Patrząc na przypadek Marcinkiewicza można rzec – nie on pierwszy, nie on ostatni. Mało to jest podstarzałych tatusiów, którzy w pewnej chwili zamieniają wygodne papucie na szpiczaste lakierki, wysłużoną fajeczkę na długaśne cygaro i idą w miasto, niesieni powiewem drugiej młodości. Ot, poczuł zew. Czy można mu się dziwić? Spójrzmy na jego przypadek okiem faceta, normalnego gościa, który ma jakieś zdanie na swój temat, który ma niezbędną odrobinę męskiej dumy, który czasem lubi się wyluzować z kumplami przy piwku, nie lubi natomiast jak go się wciąż wpycha do szeregu.
Wybierają cię na premiera. Cieszysz się, takie coś daje kopa. Głowę daję, że wzrasta od tego poziom testosteronu, na pierś sypią się dodatkowe kłaczki, wzrok się wyostrza a ramiona odruchowo wędrują do tyłu. A tu klops. Zamiast tego dowiadujesz się, że będziesz figurantem a za twoim stołem na stałe wkomponuje się niejawny polityczny zwierzchnik, szef twojej partii. Nie porządzisz. Media to zasugerują a miliony Polaków, choć zachwycą się gładką mową i przyjemną aparycją i tak pewnie pomyślą, że jesteś bez jaj. Nie będzie ci z tym miło. Starasz się zatem przyjąć pozę zwycięzcy i każdy sukces medialnie roztrąbisz. Jeżeli da się przy tym zmontować image luzaka – tym lepiej. Tymczasem efekt takich zabiegów jest mizerniutki – sławetne „yes, yes, yes” media i ludzie odbierają jako przykład najmniej spontanicznej reakcji w historii telewizji. Klapa. Harujesz zatem na swój wizerunek dzień i noc, otwierasz szkoły, grasz w piłkę, uśmiech nie schodzi ci z twarzy… Wszystko na nic. Zwierzchnik zza twego fotela decyduje się ciebie odsunąć do kąta i wziąć sprawy w swojej ręce. Cóż zdarza się. Ale czemu media robią aferę wokół potencjalnej fuchy dla ciebie? Nagle jesteś najsłynniejszym bezrobotnym w kraju, nawet w NBP ciebie nie chcą. Świat się śmieje. Znowu nie wyszło. A do tego doładuj sobie prawdopodobny kryzys wieku średniego. Jak to piszą w poradnikach – odczuwasz pustkę w życiu, powoli przekwitasz, no po prostu świat sprzysiągł się przeciwko tobie. Żaden facet tego nie lubi, prawda? Na domiar złego wciąż jesteś osobą publiczną i jeśli da się z tego zrobić widowicho – tym lepiej dla wszystkich, tylko nie dla ciebie. Zostałeś przeżuty, wyssany i wypluty przez politykę i media, a jak trzeba to zrobią to z tobą ponownie. Jesteś ofiarą zespołu Marcinkiewicza, nawet z Lepperem nie było tak słabo.
Pora na kontratak?
Cholera, trzeba sobie udowodnić, że nie jest jeszcze tak źle. Masz swoją dumę. Z pomocą… przychodzi matka natura. W końcu jesteś samcem, powinieneś zdobywać, usidlać, podbijać. Byłeś przecież premierem! Ostały się gdzieś jeszcze drobiny tej magii, tych nadwyżek testosteronu. Trzeba to wykorzystać…
Jaki jest dalszy ciąg historii – wszyscy wiemy. To naturalne. Zaświadczy o tym każdy antropolog do spółki z prymatologami i psychologami ewolucyjnymi. Męski samiec to umiarkowany poligamista. A to konotuje cały zestaw cech. Nie tylko oglądasz się za innymi kobietami zawsze i wszędzie, nie tylko masz ochotę na seks z niektórymi z nich, ale także jesteś naturalnie przystosowany do tego, by piąć się w górę w hierarchii (im wyżej, tym potencjalnie większa możliwość dostępu do samic). Jesteś naturalnym wojownikiem. Uwielbiasz być podziwiany. To z tego właśnie powodu u boku mężczyzn cieszących się pewnym stanowiskiem pojawiają się nieustannie kobiety, dla których ten jawi się jako potencjalny kandydat na ojca – majętny i stanowczy. Czy jest coś bardziej męskiego? Zaimponować całemu światu po całym tym spektaklu, którego Marcinkiewicz stał się najzwyklejszą ofiarą? Czy pokusa zrobienia wokół siebie małego szumu i odgryzienia się na otoczeniu doprawdy jest tak zdumiewająca? Moim zdaniem to ludzkie. Faceci tak funkcjonują.
Działania wokół całej tej sprawy ująć można właśnie z takiej perspektywy – romans eks-premiera to nie tylko efekt miłosnych uniesień, ale również wyjątkowo silnych ambicji, których nie brak normalnemu mężczyźnie. Marcinkiewicz prezentując światu swoją wybrankę mówi nie tylko: jestem zakochany! Mówi również: nie jest ze mną tak źle! I trudno go za to winić. Samcom alfa przytrafiają się takie rzeczy – u lwów imponuje się grzywą, u goryli srebrzystą sierścią tu i tam, samiec rodzaju ludzkiego imponuje partnerką. Ludzie tak rozumują.
Media odpuścić po prostu nie mogły
Ale jest jeszcze jeden czynnik – coś, z czego utkane jest dzisiejsze społeczeństwo. Tryby natury ludzkiej nie obracają się w próżni. Mechanizm ten pracuje w określonych warunkach. Smarem społeczeństwa w dzisiejszych czasach jest informacja. To głównie na niej się „jedzie”. Smar ten ma jednak swoje prawa. Niestety, media dawno już nie funkcjonują w sposób logiczny, czy szacowny. Kilka(naście) dziesięcioleci temu zostały wprzęgnięte w jeszcze większy mechanizm – rynek. Media muszą przynieść korzyść, od tego czasu logika i sentymenty udały się na wygnanie. Media interesują się wszystkim, co może przynieść zysk. Interesowały się premierem, interesują się zatem również eks-premierem – bo ludzie, czy też – jak rzekł mawiać jeden z ideologów IV RP – ciemny lud to kupi. Odpuszczać więc nie ma powodów.
W dzisiejszych czasach nie ma już większego sensu oburzanie się na media. Media to nie twór obdarzony umysłem. Media to mechanizm rynkowy. Logika tam obowiązująca jest jedna – trzeba przeżyć, jak w przyrodzie. A przyroda tak jak rynek – nie jest sferą etyki. Kazimierz Marcinkiewicz zakochał się i wpakował w romans bo tacy są mężczyźni, zwłaszcza w tym wieku. Media to nagłośniły, bo na tym polega ich działanie. Na szukanie winnych doprawdy jest już za późno.
Kilka ale.
Nie znaczy to jednak, że nie można było próbować przeciwdziałać całej tej katastrofie. Jest kilka sposobów. Po pierwsze: Marcinkiewicz wykazał się niebywałą amnezją od chwili, gdy przestał być premierem. Dopóki nim był wydawał się mieć wszystkie zasady PR-u w małym paluszku lewej stopy. Wizerunek, marka, body language i inne tego typu terminy stały się nieodłącznym elementem rozważań o polityce w Polsce. Rzeczony doskonale zdawał sobie sprawę ze znaczenia tych czynników. W istocie – jesteś tym, czym jesteś w telewizji. Kiedy przyszedł czas rozstania z teką, nauka ta poszła – nie wiedzieć czemu – w las. Marcinkiewicz najzwyczajniej zapomniał o potrzebie podtrzymywania określonego wizerunku, porzucił cały swój oręż i zaczął szarżować samopas. Odsłonił się jak Rejtan, a media rzuciły się na niego bez pardonu. Tak między nami facetami, nikt nie broni romansu, ale do cholery trzeba pamiętać, że tym romansem będą żyły nagłówki gazet i portali! To musi jakoś wyglądać.
Po drugie… ale na te rozważania też już za późno, przynajmniej dla Kazimierza. Ale może być to porada dla tych, którzy jego lata mają jeszcze przed sobą. Moja kobieta powtarza, że jak dociągnie ze mną do 50-ki zafunduje mi Porsche. No i ma rację, a ja trzymam ją za słowo. Jest tyle sposobów podtrzymania podwiędłej już nieco męskości! Romans to naprawdę nie jedyne wyjście.
Po trzecie… jak to śpiewał Markowski – trzeba wiedzieć kiedy ze sceny zejść niepokonanym. Zawsze można się wycofać kiedy jest na to czas. Marcinkiewicz tego nie chciał. Podtrzymywał flirt z Platformą, były rozmowy o kandydaturze na europosła… Pozostał osobą publiczną, choć nie musiał, a skoro jesteś osobą publiczną – przyzwyczaj się do myśli, że nawet we własnym łóżku możesz pewnego ranka obudzić się z paparazzim. Nie żartuję.
Lepiej spakować manatki
To co się stało, stać się musiało, ale nie potwierdza to ani racji krnąbrnych obrońców moralności, ani krytyków mediów. Że Marcinkiewicz ma drugą młodość dziwić nie powinno, bo tacy są ludzie. Że media rozszarpały go na kawałki też nie dziwota, bo takie są i będą media. Marcinkiewicz błędy popełnił zawczasu – nie odrobił lekcji z piaru, nie wycofał się z życia politycznego, po trzecie zdecydował, że w kryzysie (nie tyle ekonomicznym, co wieku średniego) Porsche to jednak nie to…
A po czwarte… Marcinkiewicz wciąż rozmawia z mediami. Apeluje, prosi, poucza… Media to nie partner do rozmowy. To nawet nie milczący słuchacz. To – jak wcześniej wspomniałem – rynkowy gracz. Z takimi się nie dyskutuje tak jak gazela nie dyskutuje z gepardem. Jeżeli media nam zawadzają to miast pisać na blogu łzawe apele pakujmy się na antypody i zaszyjmy w jakimś azylu o jakim tabloidy nie słyszały. Ewentualnie wytoczmy proces jak już takie hieny się zbliżą. I tyle.

Brak komentarzy: