czwartek, 12 marca 2009

Szympansia popkultura

Piotr Siuda niedawno podchwycił moje wynurzenia na temat popkultury, które znaleźć możecie poniżej. A więc czymże ta popkultura jest? - że mi wolno będzie to pytanie powtórzyć. Otóż - niestety nie zmieniam zdania - jest wszystkim tylko nie kulturą. Jest to po prostu produkt, co najwyżej aspirujący do miana elementu kultury, tak jak elementem kultury jest widelec, płyta gramofonowa czy kamienna kolumna. Dopiero odpowiedni namysł nad nimi sprawia, że kultura staje się możliwa i odpalają się różne piękne procesy, które socjologia i antropologia z namaszczeniem bada. Tyle, że popkultura do takiego namysłu ani myśli nas zachęcać, bo nie leży to w jej interesie.
Niedawno na zajęciach z moimi studentami zastanawialiśmy się nad "kulturami" szympansimi. Dumaliśmy nad ich sposobami rozwalania kopców termitów, grzebania tu i tam patykami (proto-narzędzia!) i innymi ciekawostkami, które na pozór świadczą o zdolnościach kulturotwórczych. Ale czy na pewno? Problem z przyznaniem małpom statusu twórców kultury polega na tym, że ich "kultura" absolutnie NIE JEST PODZIELANA. Nie jest wytworem stricte społecznym. Każda strategia zachowania jest wynajdywana od początku przez każdego szympansa z osobna. Mówiąc prościej, nie ma sytuacji, że małpa bierze jedną, prowadzi i "mówi": teraz rozwalę ten kopiec a ty się przypatrz i się naucz. Nie. Każda robi to od nowa. A że całe stado sobie to tak "indywidualistycznie" przyswaja to jeszcze nie powód, żeby entuzjaści szympansich kultur mieli rzeczowy argument, bo najpewniej nie mają. To po prostu grupowa samo-tresura i tyle. Gdybyśmy mieli do czynienia z kulturą, małpa nie musiałaby uczyć się sama, tylko nauczyłyby ją inne małpy. Koronnym dowodem w tym sporze wydaje się fakt, że kultury małp nie ewoluują. Inaczej: NIE MA TRADYCJI ROZPIEPRZANIA KOPCÓW. Nie ma, że kiedyś to rozwalało się je łapą, potem nogą, a teraz jeszcze inaczej, mianowicie z bańki.
I tak sobie myślę, wracając do rozważań moich i Piotrka, ze z popkulturą w sumie, cholera, jest podobnie. Czy można mówić o tradycji popkultury? Mam wrażenie, że zjawisko to po prostu nie ewoluuje, nie zmienia się. Są pewne mody, jednak są one chwilowe, rozprzestrzeniają się błyskawicznie, ale równie szybko nikną. Czy są trendy, które przenikają, definiują popkulturę? Czy są prądy intelektualne, które uczą nas ją interpretować? Nie. Gdybyśmy chcieli pojechać Heglem, można by powiedzieć, że popkultura nigdy nie będzie sama siebie myśleć. Oj wiem, że ciężko to zabrzmiało. Popkultura to po prostu produkt. Owszem, zawiera całą masę znaczeń - i pozornie zbliża ją to do pojęcia kultury. Ale to mało. Nie możemy stworzyć popkulturowej tradycji, albowiem nie jest ona własnością wspólną, nie określa ram życia jakiejść grupy, choćby wirtualnej. Każdy z nas odkrywa popkulturę sam, samotnie w niej uczestniczy, przeżuwa, wypluwa, zapomina, a potem zabiera się za jakiś nowy gadżet, film, grę czy co innego. Co najwyżej - może stać się glebą, na której zjawiska kulturowe wyrosną, ale sama w sobie kultury nie stanowi. Możemy być zamknięci na cztery spusty w mieszkaniu, możemy zabarykadować się w domku na drzewie, zadekować się na jachcie na środku Oceanu Indyjskiego albo wylądować na bezludnej wyspie. Nieważne. Być totalnie sami. Jeśli jednak dostaniemy komputer, stałe łącze, telewizor i odtwarzacz DVD - będziemy pełnoprawnymi członkami popkultury, choćbyśmy do końca życia życia nie spotkali drugiego człowieka ani nie wypowiedzieli choćby jednego słowa. To jest kultura?

8 komentarzy:

kazelot pisze...

witam, to w sumie trochę zabawna, że zadaje Pan pytania na które między innymi sam Pan (a również ten blog) jest odpowiedzią.

Trafiłem na pańskie strony z bardziej "naukowych" żródeł niż internetowe blogi, więc zgaduje, że sposób pisania tutaj jest efektem konieczności dostosowania się do poziomu odbiorców a nie efektem własnej naiwności na temat świata.
Skoro ewolucyjna, neuronalna i gdzieś jeszcze ślady memetyki, to musi byc pan raczej świadomy że to nie od naszego podobania zależy czy coś jest kulturą czy nie jest. Oczywiście możemy zrobić sztuczke i powiedzieć "ale jeśli zdefiniujemy ją sobie tak a tak, to teraz hamlet będzie kulturą a hiphop już nie", tylko jutro powstanie raperska wersja hamleta która obnaży bezsens tworzenia tego typu afunkcjonalnych kategorii.
popkultura spełnia wszystkie kryteria i korzysta z tych samych mechanizmów co "kultura właściwa" -próba udowadniania że jest czymś innym tylko dlatego że jest brzydka wydaje mi się troche nietrafiona (też osobiści nie lubie, ale żeby od razu twierdzić że brzydkie kobiety to nie ludzie? ;) )
Ale żeby była klamra:
" Jeśli jednak dostaniemy komputer, stałe łącze, telewizor i odtwarzacz DVD - będziemy pełnoprawnymi członkami popkultury, "
a w tym komputerze bez problemu trafimy na jeden z czołowych elementów popkultury czyli na blog, blog Tomasza K. o pokulturze, która to jego neuronami i jego wiedzą sama siebie myśli

kazelot pisze...

ps. czytam to jeszcze raz i zauważyłem że pojawiło sie kilka słów kluczy, które znając życie mogą zostać źle odebrane ("zabawne że Pan", "własnej naiwności" i pewnie jeszcze kilka których nie wyłapałem)
z góry zanzaczam że mam po prostu taką manierę w pisaniu i absolutnie nie było tu zamiaru jakiegokolwiek ataku, czy choćby szczypania, z tego co do tej pory udało mi się przeczytać Pańskich tekstów, jestem bardzo daleki od jakiejkolwiek niechęci w Pana kierunku,
pozdrawiam

kozborn pisze...

Obawiam się, że jednak mimo wszystko nie do końca zrozumiał Pan to, o czym pisałem. Nie chodzi mi o to, czy mamy kulturę lepszą i gorszą. Nawet owo naiwne filmowanie latającej foliówki - jak to miało miejsce w American Beauty - jest działaniem kulturowym, nawet największa tandeta może być spokojnie kulturą. I dobrze! Nie chodzi o wartościowanie. Chodzi o procesy społeczne, jakie w tym momencie się "odpalają". Nie, o treść, nie o formę owych dzieł, ale o społeczną "otoczkę", jaka im towarzyszy. Mnie chodziło raczej o pokazanie, że w popkulturze procesy społeczne są znacznie uboższe, nie opierają się one bowiem na komunikowaniu, albo lepiej - dialogowości, a jedynie na podaży i popycie. W kulturze mamy do czynienia z przemiennością ról nadawca-odbiorca. W popkulturze jest tylko producent-konsument. I role te nie ulegają zamianie. KONSUMUJĄC chleb nie zastanawia się Pan nad intencjami piekarza. ROZMAWIAJĄC na temat chleba - już bardziej. Problem w tym - i jest to moje zdanie - że popkultura nie zachęca do rozmowy, a jedynie do konsumpcji. Pozdrawiam!

kozborn pisze...

I proszę mi nie wjeżdżać na hip-hop, którego undergroundowej odmiany jestem oddanym wielbicielem :))))

kazelot pisze...

a ja się obawiam, że widzi Pan to co chce zobaczyć... na popkulture patrzy pan z boku, więc wydaje się panu upośledzona, a przede wszystkim upośledzająca swoich konsumentów - bo patrząc na nich widzi się niemal zombi wykonujące posłusznie "rozkazy" zawarte w popkulturowym meta-kodzie, (krzycz głośniej, zachowuj się bardziej ostentacyjnie, płacz po papieżu) - wszystko wydaje się upśledzone, płytkie i łatwe do podciągniecia pod proste teorie matematyczne (socjoekonomiczne?) - ale jest takie nie dlatego że popkultura jest prymitywna, tylko dlatego że operuje na prymitywnym materiale (ludziach)... bo te same zjawiska zachodzą w każdej innej kulturze (- tyle że do nich odczuwa Pan większą sympatie i próbóje je pan sobie jakoś wytłumaczyć)...
Dialogowość? w takim razie wyrzucamy z "kultury" dzieła wszystkich nieżyjących? :) przykład głupi, ale argument nie dużo lepszy - bardzo ogólnie powiedziane "dialogowość" a przede wszystkim niezbyt zgodnie z rzeczywistością... żadna "kultura" nigdy nie nakłaniała to samoświadomości i indywidualności jednostki, wręcz przeciwnie popkultura jest kwintesencją tego do czego dążyły wszystkie kultury świata, a jeśli zdarzały się jakieś wyjątki to i w popkulturze się zdarzają (chociaż to akurat już pewnie bardziej skomplikowane - ot choćby czym w końcu do diabła jest matrix? :)

kozborn pisze...

Primo, żeby dialogowość była możliwa nie potrzeba nam autora, można porozmawiać od tak, prawda? Nie muszę wskrzeszać Bacha, żeby pogadać sobie o Koncertach Branderburskich. (i tak samo byłoby pięknie, gdyby ludzie mogli sobie pogadać czasem o np. Coco Jambo. Ale tego nie robią, bo nie od tego jest popkultura)
Secundo, nie ukrywam, że mam sentyment do "starej" kultury a Web 2.0 napawa mnie niepokojem, ale choć nie lubię Modern Talking to jestem w stanie uznawać to za zjawisko kultury dopóty artyści ci robią coś dla siebie i dla słuchaczy a nie BO TAK CHCE RYNEK. Zapomina Pan o podstawowym kryterium przyświecającym WSZYSTKIM zjawiskom popkultury: jest nim właśnie wartość rynkowa. W "tradycyjnych" zjawiskach kulturowych wartością jest KOMUNIKACJA. W popkulturze tego nie ma.
Tertio, faktycznie, wydaje się to wszystko upośledzone i płytkie, ale nie dlatego, że operujemy na upośledzonym materiale - ludziach, tylko dlatego, że nie wymagamy od nich niczego poza zostawieniem trochę grosza w kasie. Przemysł popkultury nie wymaga ani odrobiny namysłu od swoich użytkowników. Dlatego jest to "upośledzone i płytkie" :)
Co rozumie Pan przez "kultura nigdy nie nakłaniała do samoświadomości"?

kazelot pisze...

a mnie się zawsze wydawało że popkultura rozwinęła sie własnie wtedy gdy pojawiły się odpowiednie media do masowej komunikacji...

"kultura nigdy nie nakłaniała do samoświadomości" - w moim konstrukcie świata kultura jest tłumaczona memami, a te są równie ślepe co geny. Ludzie służą jej (kulturze) do rozmnażania, rekombinowania, - samoświadomość jest może i ciekawą przyprawą, ale to nie ona jest podstawą tworzenia kultury, a wręcz przeciwnie - żadna kultura nie rozwinęłaby się gdyby nie cudowna zdolność ludzi do bezrefleksyjnego odbioru informacji i przekazywania ich dalej. Na tej zasadzie opiera się popkultura (stąd wiem co jest tredny co warto obejrzeć a nawet na kogo głosować) i wszystkie inne "kultury". a indywidualizm jest z zasady ich wrogiem, bo je destabilizuje - jest czymś jak mutacja w teorii ewo..
Czy inne wyższe kultury wymagają myślenia od swoich odbiorców? bardzo wątpię - to raczej złudzenie wynikające ze płynnej zmiany perspektywy - w popkulturze mamy wyraźniejszy podział na tych co tworzą i tych co dobierają, w tej kulturze którą pan przedstawia jako lepszą, nie czuje się pan tylko odbiorcą i dlatego wydaje się panu lepsza, ale to tylko złudzenie, bo po pierwsze "nowe technologie" sprawiły że i popkultura stała sie bardziej interaktywna, a po drugie ta rzekomo lepsza kultura jest niebezpiecznie blisko Pop (ot choćby ta rozmowa na tym blogu)..
tymczasem to przecież jest właśnie głowna siła pokultury - dawanie złudzenia maluczkim że uczestniczą w "wielkim świecie".
Co innego Pana książka w wersji drukowanej - ona jest na pewno Kulturą, ona istnieje realnie i "mówi" - ale ona jest już jednokierunkowa, dostając ją do rąk, moge przeczytać i koniec, jestem takim samym konsumentem jak gdybym oglądnął harrego pottera (a o harrym poterze jest z pewnoscia wiecej for interenetowych niz o wszystkich polskich publikacjach naukowych razem wziętych - to apropo dialogu).

jeszcze apropo rynku, nie jestem po ekonomii ale rynek to chyba taka abstrakcja, zwlaszcza w kwestii pop'ularności produktu. Popkultura niby bazuje na sprzedwalności produktu, ale ta sprzedawalnosc w wypadku tak specyficznego produktu jakim jest kultura, zależy ściśle od jej jakości (czyli zdolności produktu do trafiania w nisze ludzkiego umysłu przeznaczoną dla kultury) popkultura musi być więc najlepsza w swojej kategorii skoro odniosła tak duży rynkowy sukces - a tym samym wszelkie wady i negatywne implikacja wynikające z popkultury nie mogą być zarzutem względem niej samej, lecz względem ludzi którzy ją tak chętnie przyjmują za swoją

Unknown pisze...

"Zapomina Pan o podstawowym kryterium przyświecającym WSZYSTKIM zjawiskom popkultury: jest nim właśnie wartość rynkowa. W "tradycyjnych" zjawiskach kulturowych wartością jest KOMUNIKACJA"
Coś z tą znajomością Bacha chyba nie tak- żeby dalej nie szukać wśród innych malarzy, kompozytorów, rzeźbiarzy czy pisarzy i poetów: ten człowiek też tworzył, bo tak chciał rynek. Tyle że konsumentów zdolnych zapłacic za usługę było mniej. To samo tyczy się Mozarta, Wergiliusza, Horacego czy Michała Anioła. Nie przeszkadzało im to tworzyć rzeczy wielkich. Dziś też tak jest.